Mam przyjaciół, garstkę, ale w tym przypadku nie
liczy się ilość a jakość.
Z niektórymi znamy się od 11lat, to
więcej niż połowa mojego życia. Czas wystarczający do poznania
się w każdej sytuacji.
Pokonaliśmy niebezpieczne zakręty, na których łatwo było się
rozjechać, ale tak się nie stało.
Całe szczęście! Skoro mogę liczyć
tylko na tych starych dobrych to gdyby ich nie było czułabym się
bardzo samotna mimo iż w tłumie.
Potrafimy spotkać się raz na kilka
miesięcy i mieć niekończące się tematy do rozmów, nie czuć
skrępowania sobą, po prostu być razem.
Dla obserwatora z zewnątrz musimy
wyglądać jak pod wpływem jakiegoś środka zmieniającego
świadomość. Często nadajemy szyframi jedynie nam odkrytymi. Jak w
transie wymieniamy myśli, emocje i uczucia. Dusza otwarta, żadnych
ograniczeń, pojednanie w innej przestrzeni porozumienia. To takie oczyszczenie, zdjęcie maski, którą wkładamy
idąc do pracy czy będąc w rodzinnym gronie. To chyba przez powrót
do dzieciństwa kiedy nie byliśmy skrępowani narzuconymi
schematami.
Jest dobrze, jest bardzo dobrze.
Na wczorajszym spotkaniu umówiliśmy się na kolejne
z grą w gumę i linkę. I co z tego, że mamy prawie po 30lat!
Obciach? Nie! Przyjemność. A ludzie
niech mówią co chcą!
Dziękuję, że jesteście...
jestem i bede
OdpowiedzUsuńTeż mam kilka serdecznych osób, które choć nie są ze mną na co dzień są bliżej niż "tłum" w którym żyję... a jak się spotkamy to przeżywam dosłowny reset organizmu i nabieram chęci do życia:)
OdpowiedzUsuńBo przyjaciele są jak gwiazdy...nawet jeśli ich nie widać wiadomo, że są...
OdpowiedzUsuń