Jest mimo, iż jeszcze jej nie ma.
Jest kopniakiem w brzuchu, czkawką i
przepychaniem. Adaś tylko taki był, musiało mi to wystarczyć. Gdy
odszedł, niezaspokojona matczyna miłość rozrywała wraz z żalem
serce.
Natalka jest już od 32 tygodni i mam
nadzieję, że będzie na zawsze.
Daliśmy jej życie choć dziś wiem,
że to ona mi to życie daje. Gdyby jej nie było nie byłoby i mnie.
Nie dałabym rady...
Nieprawdopodobne ile mocy ma w sobie
taka mała istotka. Jak wiele od niej zależy. Jak można
podporządkować swoje życie jeszcze nienarodzonemu dziecku.
Poświęcenie? Nie, raczej jakaś jedność, podążanie dokładnie
tą sama drogą do celu, do spełnienia.
Za niespełna 40 dni może się pierwszy raz przytulimy. Wraz z upływem czasu rośnie strach o to nasze kochane maleństwo. Dłuższy brak ruchów i odchodząc od zmysłów trzęsąc się szukam detektorem tętna bijącego serduszka. Mam wrażenie, że strach przygniata mnie z każdym dniem coraz bardziej.
Długo nikt nie wiedział o mojej ciąży
z Natalką. Wiem, że i tak nas osądzają „ale szybko się
pocieszyli”. Niewielu wie co czujemy, a mimo to oceniają jakąś
swoją miarą.
Ograniczyliśmy kontakty ze znajomymi i
rodziną do minimum. Nie potrzebuję pocieszania, „wszystko będzie
dobrze”. Co Wy wiecie? Co ma być dobrze?
Dobrze by było gdyby Adaś był z nami
i czekał na siostrę tutaj na ziemi.
Nadal płaczę każdego dnia z tęsknoty
za synkiem. Bo jak nie płakać gdy „dobranoc” milknie bez
odpowiedzi w ciemnym pokoju?
Jeśli Natalka się urodzi pewnie nie
będzie łatwiej. Dziś tylko teoretycznie wiem czego zabrakło wraz
z Adasiem. Gdy będę opiekować się córeczką, w sercu będzie
pewnie jeszcze większy żal za nieznanym uśmiechem synka, za
wszystkim czego zabrakło.
Ten żal będzie rósł wraz z Natalką?
Czy kiedykolwiek przestanie?
Na dzień dzisiejszy nie widzę
możliwości pogodzenia się ze śmiercią dziecka. Wydawało mi się, że niewiele mi brakuje do osiągnięcia tego stanu.
Nie potrafię się cieszyć tym co było i nie myśleć o tym czego nigdy nie będzie.
"Daliśmy jej życie choć dziś wiem, że to ona mi to życie daje" piękne i tak właśnie nieraz czuję w związku z siedzącym w moim brzuchu Wojtusiem.
OdpowiedzUsuńPaulinko czy nadejdzie kiedyś ten czas, kiedy będziemy musiały się pogodzić z naszym losem? Czy to jest realne?
Wydaje mi się, że jest to raczej forma takich rozsypanych puzzli, które składamy z dnia na dzień, jednak tych kilku elementów zawsze będzie brakować, mimo, że obrazek będzie na pozór piękny. Rany się zagoją, lecz zostaną blizny, ale wierzę, że za jakiś czas będziemy się szczerze śmiać:*
Też mam taką nadzieję, bo teraz to nasze życie to takie z jakimś cieniem mimo wszystko.
OdpowiedzUsuń